Florencja, ach Florencja, a w niej hotel jak ze snów. Znajduje się w zaadoptowanym, historycznym palazzo. Jego wnętrza są jasne, białe, przesiąknięte włoskim światłem. W ciepłym klimacie chłód bieli daje wytchnienie. Tylko jeden apartament ma ściany w kolorze gorzkiej czekolady. Z tarasu hotelu roztacza się panorama na rzekę Arno i nadrzeczną zabudowę. Ach…gdyby można tam…
Nasza lodówka pęka w szwach… ale bynajmniej nie od zawartości spożywczej. Na jej drzwiach piętrzą się, jedne na drugich, prace plastyczne naszej Córci. A nigdy mi się to nie podobało…Zawsze marzyłam o niewidocznej, schowanej za frontem chłodziarce. Wyszło tak, że mamy lodówkę ze stali, a na drzwiach…czego tam nie ma!) Zaczynam więc marzyć o przeniesieniu…
Mój znajomy nazwał je „druciakami” i do tej pory pod taką właśnie etykietą egzystowały w mojej świadomości. Dopiero, kiedy moje własne dziecko zainteresowało się mini „druciakiem” stojącym na ekspozycji, mimo że był błękitny, a nie różowy, stwierdziłam, że coś w nich jest.
Wcale nie muszą być drogie, za to designerskie. Na ich ślad trafiłam w ostatnim numerze Elle Decoration. Okazuje się, że wiszą w mediolańskim butiku modowym i znakomicie wpisują się w klimat wnętrza i sprzedawanej odzieży.
Właśnie… w niewielkim domu, czy w dwupoziomowym mieszkaniu, liczy się każdy metr kwadratowy. Jakoś na to piętro dostać się trzeba, a mimo to, żal tej cennej powierzchni. Znalazłam kilka śmiałych, pomysłowych rozwiązań, dzięki którym można to miejsce „wygrać”.
Stało się! To znaczy, nie samo, głównie za sprawą Męża ofiarnie realizującego moje artystyczne wizje. Mamy żyrandol. Skromny, ale połyskujący karnawałowym srebrem.