Mamy kominek!
Właściwie mamy go od kiedy się przeprowadziliśmy, ale tak okazale prezentuje się dopiero teraz. Jego historia przypomina nieco bajkę o kopciuszku…
Nasz bohater wpierw długo czekał na projekt. na początku został po prostu wytynkowany i pomalowany w kolorze ściany- przypominał nieco stojący w kącie kotłowni piec węglowy , jaki pamiętam z piwnicy dziadków.
Potem powstała idea, żeby wykorzystać resztkę płytek, która została po wykańczaniu łazienek. (A był to szlachetny dekor z firmy Novabell).
Na pytanie, co zrobić z „górą”, przyszła mi z pomocą książka Indii Mahdavi „Paryski szyk w twoim domu”. Rozrysowałam wzór do wycięcia ze sklejki. Resztą zajął się Mąż:) Oczywiście pan, który wycinał na obrabiarce, kilka razy poprawiał robotę, aż przystaliśmy na to co jest. Własnoręcznie odmalowaliśmy (tuż przed urodzeniem Michałka, który teraz tak chętnie pozuje do zdjęć:) i zamontowaliśmy.
Kolejną trudnością było znalezienie płytkarza, który położyłby ów metr kwadratowy mozaiki. Przez ponad 2 lata kolejni znajomi i poleceni fachowcy, po wstępnych uzgodnieniach przestawali odbierać telefony. Cóż znaczy taka drobna robota wobec setek metrów płytek, które kładzie się przy kompleksowych „robotach”?
Wobec tego mój Mąż postanowił w czasie tygodnia swojego urlopu, przemienić się w glazurnika.
I zrobił to profesjonalnie!)
Teraz, kiedy pali się wesoły ogień, z przyjemnością patrzę na kominek i z wdzięcznością wspominam Jego poświęcenie.
Zdjęcia: Archiwum rodzinne:)